Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jesteś bez serca — wyrwało się Małdrzykowi.
— Wybierając się do ciebie, musiałem je zostawić w domu — rzekł śmiejąc się Klesz. — Serce jest doskonałe: gdy nie ma troski o chleb. Radzę ci je zamknąć gdzie i zachować na lepsze czasy.
Idziemy się pakować — jutro w drogę.
— Mamy trzy dni.
— I chcesz, żebyśmy ostatniego dnia w towarzystwie jakiego dodanego opiekuna miasto opuszczali?
Chodźmy do Filipa.
Ze zbliżającą się chwilą stanowczą Klesz zdawał się nabierać coraz większej energii, wracała mu nawet dawna wesołość i lekceważenie cierpienia. Żartował sobie ze wszystkiego, drażnił Floryana, lecz w ten sposób i z niego dobywał resztę siły.
Filip przyjął ich w małej izdebce, wyrwawszy się z pracowni na chwilę.
— Przychodzimy cię zaprosić — rzekł Jordan, abyś i ty nam towarzyszył do Paryża. Słyszałem, że tam fotografowie robią miliony. Wszystkie zarobki obrachowane na miłość własną i na próżność ludzką, najlepiej procentują.
— Wyjeżdżacie więc?
— Jutro.
— Nie wiesz, że mi kazano wyjechać — dodał Małdrzyk.