Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Floryan obrany do koszuli niemal, byłby mocno uczuł stratę, gdyby przybycie Jordana, nie dawało mu nadziei, że łatwo się ona powetuje.
Nierychło się uspokoiwszy, siedli wreszcie i Małdrzyk ująwszy przyjaciela za rękę, począł od podziękowania mu za jego poświęcenie się.
Jordan westchnął.
— Nic ci dobrego nie przywożę — rzekł — wszystkie starania moje bezwstydna przewrotność Kosuckiego udaremniła. Szczęście że mnie tu widzisz z powrotem, bo omało nie przypłaciłem osobistą swobodą tej wiary jaką miałem we wstyd, w ostatek jakiegoś uczucia w tym człowieku.
Pisałem ci, że musiałem użyć marszałka, zdawało się nawet, iż tytułem odczepnego coś chce dać Kosucki. Okazało się jednak, że nadzieją tą mnie łudził, aby nieopatrznego wydać na łup... rzuconym podejrzeniom. Umknąłem szczęśliwie. Marszałek służył mi jak mógł, całem sercem, lecz mieliśmy do czynienia z szatanem.
Nie posądzam twej siostry, zdaje się że jej p. Zygmunt potrafił swoje postępowanie wytłómaczyć. Marszałka ostatecznie tem zbył, że mu ofiarował... dług jego zapłacić. Majątek chce niby to zachować (co z niego pozostanie) dla Moni
Floryan nie dał mówić.
— Ale to rozbój na gładkiej drodze! — krzyknął.