Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, rozbój, tem szkaradniejszy, że za pałkę służyło prawo, które ci podstępem z ręki wyrwano — lecz — jakiż jest sposób upomnienia się o sprawiedliwość?
Żadnego — dodał po chwili milczenia Jordan Mężnie należy i śmiało spojrzeć w oczy nieprzyjacielowi — i — walczyć.
— Z czem? jak? — zrozpaczony zawołał Małdrzyk rzucając się na kanapę.
— Dziecku twojemu zapewniłem opiekę i nadzór. Marszałek i dwie poczciwe sąsiadki będą czuwać nad niem. W przypadku gdyby mu groziło jakie niebezpieczeństwo, Lasocka gotowa jest uwieść Monię. O nią więc, do czasu, możemy być spokojni.
— A cóż będzie z nami?
To rzekłszy Floryan, chwycił się za włosy i nagle zapytał:
— Przywiozłeś co z sobą?
Jordan zawahał się z odpowiedzią.
— Tyle może ile potrzeba aby się ztąd wynieść tam, gdzie jakieś zajęcie znaleść możemy. Tu go ani szukać ani znaleść. Tu jeszcze zamożnym cię znano, nie mamy ani ludzi, ani protekcyi.
— A gdzież ją znaleść możemy?
— Pomówimy o tem — rzekł Jordan chłodno.
Małdrzyk zerwał się z siedzenia i krokami wielkiemi począł biegać po izdebce.