Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drzyk zaprzeczyć, ani grozy położenia złagodzić nie umiał.
Jordan naglił, prosił, zaklinał. Postanowiono od maja wymówić mieszkanie na Christianstrasse, Klesz miał się przenieść do Filipa — Pawełek odjechać do domu.
Obliczywszy co się po opłaceniu dłużków tu i owdzie pozostać mogło — Małdrzyk miał zaledwie tyle by ubogo i nader skromnie, przy oszczędności, do której nie był nawykłym, przebiedować parę miesięcy.
Niemal wypowiedziana już wojna przez siostrę i szwagra, w sposób tak cyniczny, iż mu prawne posiadanie Lasocina przypominali i wyzywali go niemal aby zaprzeczył, iż się zrzekł wszystkiego — do reszty przygnębiły Małdrzyka. Pozostawał mu jeden środek tylko, domaganie się jakiegoś sądu honorowego, przy wyjaśnieniu całej sprawy o której Jordan był uwiadomiony najlepiej — mógł pod przysięgą świadczyć, że sprzedaż była kondyktową.
Chociaż w skuteczność tego kroku nie wierzył Klesz, lecz na wezwanie przyjaciela ofiarował się z listami jego jechać do kraju.
— Ci co cię w sposób tak niegodziwy zawiedli — mówił — mogą i mnie równie niecnemi środkami się pozbyć. O siebie mi nie idzie, lecz żebym mógł co zrobić — bardzo wątpię. Bądź co bądź, pojadę.