Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mę spędzali w Dreznie, snuli już projekta, dokąd ztąd na nieuchronną wilegiaturę, na jaką kuracyę, do których wód jechać mieli. Drezno na lato, jak zawsze, trochę opustoszeć miało. Panie ober-kontrolerowe, regestratorowe i inne meblowanych lokalów właścicielki wzdychały. Z tej ogólnej reguły, z tego zatruwającego wiosnę utrapienia i pani Herzową nie była wyjętą.
Chwilowa rehabilitacya jej wiernego lokatora, znowu ustąpiła podejrzliwości i smutnym rozmyślaniom.
Dla wielce przenikających i odczuwających każdą zmianę niewiast, coraz jawniejszem było, że p. Floryan mógł nie tak w istocie być bogatym jak go sobie wyobrażano.
Tracił wprawdzie po pańsku, z nieopatrznością nader szlachetną czy nader szlachecką, ale z kraju nie nadsyłano jak należało. Pani Lina utyskiwała znowu, że nikomu na świecie ufać nie można.
Zbliżyła się bardzo do p. Floryana, tak że Jordana razić to zaczynało i niepokoić — gdy jakieś symptomata wycieńczenia znowu ją odepchnęły. Smutna była bardzo. Wyznawała przed matką, że polak ten podobał się jej, był jej miłym, że zawarłaby z nim chętnie trwalsze stosunki i gotową była poświęcić mu się, a życie osłodzić — lecz — bez pieniędzy??
Przysłowie niemieckie powiada nawet, że u-