Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ba! — odparł pomrukując Jordan — dla mnie to rzecz jasna.
Ja wcale nie wiedziałem że ci pieniądze nadeszły — a one musiały to dośledzić. Nic tak nie rozczula ich jak przekonanie, że ideał ma pieniądze.
P. Floryan drzwi zatrzasnął


Nadeszła wiosna. Lipy na Brühlowskiej terrasie miały już zieleniejące pączki, wielki ogród balsamiczną wabił wonią. W miniaturowych ogródkach przed domami kwitły krokusy i dobywały się tulipany. Wszędzie widać było żywe zajęcie około drzew i grządek. Wielką Paulownię, na zimę zawijaną w słomę, a pomimo to często przemarzającą, gotowano się rozpowić — ale do maja nad Elbą, do Serwacego, Pankracego i Bonifacego, nikt nie zaręczy, że mróz odpędzony nie powróci.
Tak samo jeszcze wstrzymywano się z podejmowaniem tych pudełek drewnianych, które okrywają na zimę marmury i chronią je od słoty i sadzy.
Lecz... kwiecień miał się ku końcowi, śnieg zdawał się niemożliwy, mróz chyba bardzo lekki mógł grozić.
Razem z nadchodzącą wiosną, wszyscy co zi-