Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Małdrzyk wyszedł zgryziony. Nie było sposobu żądać tu pożyczki.
W drodze przyszła mu myśl inna. Miał przyjacioł w kraju, niektórzy z nich byli majętni. Były marszałek Lubicki, stary wdowiec, mający kapitały, częsty dawniej gość w Lasocinie — mógł mu z łatwością przyjść w pomoc.
Floryan napisał do niego, list wystylizowany zręcznie, lekki, niezbyt nalegający, o krótkoterminową prosząc pożyczkę, którą Kosuccy mieli wprędce zapłacić.
W przypisku dodał, że tych parę tysięcy rubli pragnąłby mieć — jeżeli możliwa — odwrotną pocztą.
Jordanowi naturalnie nic nie powiedział o tem.
Z niercierpliwością liczył dnie, oczekując odpowiedzi. W najgorszym razie spodziewał się ją mieć za dni kilkanaście, a o skutku nie wątpił.
Jakoż nie zawiódł się, Lubicki, który go znał zamożnym i słownym, a obrocie nowym interesów nie wiedział, wyprawił weksel na bank Kaskiela, naówczas najznaczniejszy tu, prawie jedyny, a Floryan natychmiast sobie pieniądze kazał wypłacić.
Z niemi razem powróciła mu dawna pewność i wiara w siebie, humor — buta.
Jordan, który o liście i wekslu nic nie wiedział, niezmiernie był zdumiony. Nazajutrz po