Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co tu myśleć — zamruczał Cymerowski — ze wszystkich rzeczy w Dreznie o pieniądz najtrudniej. Na pierwszą hypotekę ja panu dostanę na półpięta procentu, choćby na milion, a na słowo — grosza trudno. A! ci niemcy, proszę pana.
Z Cymerowskiego po godzinnej gawędzie nic nad mnóstwo smutnych przykładów golizny, wyciągnąć nie było można. Zgryziony Małdrzyk odprawił go. Chciał koniecznie dowieść Jordanowi podobieństwo i łatwość kredytu, wyobrażał go sobie możliwym, łamał głowę.
Pod wieczór poszedł z wizytą do Nababa.
Zastał go we wspaniałym apartamencie, który zajmował przy Bürgerwiese, w szlafroku złocistym, z cybuchem niezmiernej długości i z tym tonem protekcyonalnym, który go nie opuszczał nigdy.
Głoszono go bardzo bogatym, tracił bardzo wiele, a pańskość ta wyglądała jakoś na zapożyczoną i udawaną. Coś dorobkowiczowskiego było w prozopopei Nababa, oprócz tego umysłowo wielce ograniczonego.
Jak zawsze Nabab nie znajdował się sam, — doskonale doń dobrany pod względem zdolności, dworujący mu Myśliński zabawiał go.
Przyjęli p. Floryana dosyć zimno. Od niejakiego czasu chłód ten postrzegał u wszystkich.
Przesiedziawszy tu z pół godziny, nasłuchawszy się niedorzecznych i bałamutnych plotek,