Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rący krajobraz neapolitańskiej zatoki. Tylko urok tam inny, który działa nie tak gwałtownie, którego znaczenie odkrywa się wtajemniczonym dopiero, którego się trzeba nauczyć czytać powoli. Z biblją razem, podania naszej ojczyzny karmiły moją młodość poezją, sprzeczność ich i zgoda wprowadziły mnie pierwsze na drogę porównań, na pojęcie pozornych świata kontrastów, na szukanie w obojgu prawdy jedynej.
— Dzieciństwo moje i młodość były poważne i surowe, długo bardzo nie znałem co jest miasto, słyszałem o niem i różniem sobie je wyobrażał, ale oprócz sąsiedniego małego miasteczka, niewiele odmiennego od wiosek pobliskich, nie byłem w żadnem znaczniejszem, anim tak bardzo ujrzeć je pragnął.
— Z księg i podań wyobraziłem je sobie zawsze ogniskami zepsucia i zbytku. — Niewielu ludzi spotykałem, w kraju naszym osady są rozsypane i odosobnione, długie zimowe wieczory spędza się u ogniska domowego w kółku rodzinnem, a cokolwiek żwawsza myśl musi pracować nad sobą, aby je zająć, aby je zaludnić widmami wyobraźni. Ale tajnica tej samotności ma w sobie dla nas urok wielki, nie odrywa nas gwar i szum zewnętrzny od samych siebie, głębiej nurtuje człowiek myślami, budując swą duszę, staje się od młodości poważniejszym, samotnym, zastanawiającym się bacznie, wielkie namiętności są tu niemożliwe, ale umysły krzepkiemi się stają, przywykając do brzemion, które codzień dźwigać się wdrażają. Powieść o tym człowieku, co dla wyrobienia w sobie siły brał na ręce od dnia narodzenia ciele, a później dźwignąć mógł wołu gdy dorosnął, prawdzi się na tych, co drobną zrazu myśl biorą i rosnącą unoszą gdy zolbrzymieje. Było