Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pakulska niespokojna, dowiadywała się: czy do grafa będzie przypuszczoną.
— Albo ja wiem? Drzemie teraz; jak się obudzi, odraportuję.
Zukosa spojrzał na Steńkę i ramionami ruszył, jakby chciał powiedzieć:
— Na co mu się ona teraz zdała!
Wśród tego milczenia z sąsiedniej izby, z zamkniętemi drzwiami, dał się słyszeć jęk i ciężkie westchnienie.
Łatwo się było domyśleć, zkąd ono pochodziło. Steńka, siedząca z głową spuszczoną, drgnęła i podniosła się. Był to głos, jakby o miłosierdzie wołający, rozpaczliwy.
Antek, usłyszawszy go, rzucił się i biegiem poleciał do przebudzonego. Wśród głuchego milczenia dworu, zza drzwi mruczenie jakieś się dobyło, mowa przerywana, gorączkowa.
Stary sługa wszedł, dając Pakulskiej znaki, która poszła, jak na stracenie.
W znanej dobrze izbie hrabia leżał na materacach, z nogą i ręką w leszczotach, blady, straszny, w pół siwym włosem zarosły, z głową rozczochraną i oczyma gorączką rozpalonemi.
Twarz jego, pospolita i niemiła, nabrała w chorobie wyrazu dziko-groźnego.
Dla okazania mu czułości swej Pakulska we-