Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wny, na stoliku i wyszła razem z Faustyną, tak jeszcze upojona tem, co tu widziała, że dopiero w bramie, potrafiła całą swą admiracyą i podziw wyrazić, w kilku poplątanych słowach:
— Jak mi Bóg miły, myślałam — zawołała — żeśmy weszły do pałacu! Ot to panie splendor! Ale jakże to może być? Słowo daję! Ludzie wierzyć nie zechcą, gdy będę opowiadała.
Wolski, który się zaraz do nich przyłączył, chcąc przedłużyć ostatnie chwile, Pakulską zaprosił do cukierni na czokoladę.
— Po co ten expens! — zamruczała, ale przyjęła zaproszenie.
Tu nowy podziw pani ekonomowej, tak ją zajął, że Faustyna dosyć swobodnie mówić mogła z p. Karolem. Chwile te szczęścia były policzone.
Tymczasem złożyło się tak, że jeden czy dwa sprawunki Pakulskiej dnia tego nie mogły być gotowe. Należało choćby do następnego dnia poczekać, a w Warszawie tyle konie kosztują! Uspokoiła Steńka jej sumienie i jeszcze dzień jeden z groźnej tej przyszłości ukraść się dało.
Wolski obiecywał znaleźć się jutro, jak tylko lekcye odbędzie.
Wieczorem, gdy same zostały, ośmielona ekonomowa, którą Steńki łagodność i smutek spokojny ujęły, zaczęła się szczerzej rozgadywać.
— Już to prawda — odezwała się, że pannę los