Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

taki spotyka, dycht jakby wielka na loteryi wygrana. Pójść za takiego pana, a i grafa z wielkiej familii, trzy klucze, bogacz, że strach pomyśleć, co on ma i co u niego pieniędzy być musi. Ale ja pannie powiem, bo ja jego najlepiej znam, od lat tylu: takiego człowieka drugiego chyba niéma na świecie. Przy tych skarbach żyje jak parobek, je z parobkami, koszule zgrzebne nosi.
Ze swojego tego grafowstwa czasem się śmieje sam — słowo daję, i powiada: u mnie dukat to graf i bylebym go w kieszeni miał, nie dbam o tytuł.
Steńka jej nie przerywała, słuchając bardzo ciekawie.
— W tem niéma już żadnego sekretu — mówiła dalej — że on się z panną ożeni. Antek, ten jego zausznik, co wszystko wie, powiada, że już jakoby wikaremu dał na zapowiedzi. Ja sama na oczy widziałam, izby wyporządzone już.
Ekonomowa splunęła, ramionami poruszając.
— Panie Boże odpuść — o tych izbach niéma co mówić, bo tyle, że wybielone, a meble ze strychu taki łom i graty, że wstyd patrzeć. Ale on tego nie rozumie.
— Ja też nie potrzebuję ani elegancyi, ani zbytków — sucho odparła Steńka. — Wszystko mi jedno. Rodzice i tego nie mają.
— Nie, ale-bo trzeba wszystko sądzić po sprawiedliwości — dodała ekonomowa, coraz się stając