Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się powinna. Latała do szynku w Wołchowiczach boso: niech Panu Bogu dziękuje, że mieć będzie pończochy i trzewiki.
Elegancyi ja żadnych nie ścierpię, a grymasów nie zniosę.
Kładź jej to jejmość ciągle w głowę, bo u mnie inaczej nie będzie, tylko tak, jak było.
Ja też w delicyach nie opływam, a na tom ją wziął zahartowaną, aby mi do świń chodziła, nosem nie kręcąc, choć hrabiną zostanie.
Wyrok ten wydawszy, Kwiryn się zwrócił ku swemu mieszkaniu i nawet nie spójrzał na Pakulską. Dopiero zza proga zawołał na nią, aby poszła pieniądze zabrać, które już pozawijane leżały w zwitkach, osobno dwuzłotówki, zaśniedziałe złotówki, berlinki, dziesiątki i — dla rozpłat po karczmach wygładzone miedziaki.
Sprzeczać się z nim nie można było.
Tyle uzyskała Pakulska, że po długiem gderaniu i zżymaniu się, otworzył szufladkę i paręset złotych dodał jeszcze, dla warszawskich zdzierców i oszustów — jak mówił.
Pakulska wyprosiła jeszcze dla siebie na pensyą rubli kilka i tak się nareszcie rozstali, a pieniądze w chustkę zawinąwszy, Pakulska wyszła zmęczona.
Bryka ze Skomorowa, nazajutrz wyprawiona