Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cym kożuchu i dziegciem smarowanych butach? — począł Kwiryn. — Acani myślisz, że tu się co na jeden włos zmieni? Ale! ale! jak rak świśnie!
Nie chciała się nadaremnie z hrabią już spierać Pakulska.
— No, to ja tylko o jedno będę jaśnie pana prosiła — rzekła — abym na wszelki wypadek miała trochę zapaśnych pieniędzy. Nie wydam ich, gdy nie będzie potrzeba, ale wstydu mieć-bym nie chciała. Nuż nas zatrzymają, nie puszczą, a będę musiała tam siedzieć, pisać i czekać, to więcej jeszcze kosztować może.
Zresztą — dodała nagle, jakby jej przyszła myśl nowa — ja, kobieta jestem, mogę sobie nie dać rady, gdyby jaśnie pan chciał sam...
Nie dał jej dokończyć hrabia i rzucił się gniewny.
— Dosyć, że bez wyderkafów i naddatków żadnego interessu skończyć nie można u nas. Ja nie pojadę, bo mi nie wypada, acani jutro mi się wybieraj, a na expens dam, ale mi za każdy grosz odpowiesz. Z pensyi wytrącę.
Chciała się jeszcze opierać i wytargować coś Pakulska, ale Kwiryn usta jej zamknął.
— Proszę acani — rzekł — abyś mi ją przygotowała przez drogę. Ja ani amanta ani adoratora przy niej grać nie myślę; co ja jem, musi ze mną razem jeść; jak ja chodzę, tak i ona odziewać