Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a z księżmi, Monsignorem i wikaryuszem-demokratą, prawie się nie znał.
Boruch, który był sam pobożnym i rozumiał obowiązki religijne, powiedział sobie, iż graf musiał mieć też jakąś religijną do spełnienia formalność.
Wistocie, hrabia szedł na probostwo, a ktoby był myśli jego mógł odgadnąć — wielki w nich odkryłby zamęt i niepewność.
Szło mu o wczesne porozumienie się z duchowieństwem względem projektowanego małżeństwa. Chciał naprzód wszelkie trudności usunąć, zapewnić się, że w danym dniu i godzinie ślubu mu nie odmówią. Potrzeba było właściwie mówić o tem z proboszczem, Monsignorem, to jest z człowiekiem, który obyczajami, układem, wszystkiem tak od hrabiego był różny, iż z nim porozumienie się, sama nawet rozmowa dla niego była niesłychanie trudną i przykrą.
Staruszek, wykształcony, nawykły do najlepszego towarzystwa, grzeczny aż do przesady, nigdy do smaku nie był gburowatemu Kwirynowi. Mówić z nim nie umiał.
Pomijać go nie wypadało.
Gryząc się zawczasu tem, hrabia zbliżył się ku plebanii i na podwórzu spostrzegł znajomego też sobie wikarego, który, w bok się wziąwszy, stał