Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uleczone kałuże, które w ciągu roku rzadko kiedy całkowicie wsiąkały w ziemię, a po ulewnych deszczach wzbierały jak sadzawki.
Dzwoniono na prymaryą w kościołku, gdy hrabia, ubrany, okno otworzył, rozpatrzył się po niebie i po rynku, i kazał sobie podać tego, co u pani Boruchowej nazywało się kawą. Para obwarzanków towarzyszyła skromnemu śniadaniu.
Gospodarz stał już w progu. Teraz bowiem, bądźcobądź, zagadka się miała rozwiązać. Hrabia musiał lub jechać dalej, albo się wydać z tem, po co tu przybył.
Nie mówił jednak nic.
Wkrótce potem wziął za czapkę i wyszedł.
Boruch zdaleka przypatrywał się z niezmierną ciekawością: dokąd się mógł skierować, gdyż w całem miasteczku nie było nikogo, mogącego z grafem mieć stosunki, oprócz stanowego, proboszcza i doktora.
Zagadka rozwiązaną została bardzo prędko, gdyż hrabia, wyszedłszy z gospody, wprost udał się uliczką prowadzącą do kościoła i plebanii. Stanowy mieszkał w innej stronie, doktór w przeciwnej.
Lecz rozwiązanie to nic jeszcze nie mówiło. Wiedziano, że graf wcale pobożnym nie był. Przyjeżdżał czasem do kościoła, w wielkie święta,