Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z fajką na długim cybuchu, coś parobkowi stajennemu dysponując.
Wikary nie poznał hrabiego ze Skomorowa; przyłożył rękę do oczów, a przypomniawszy go sobie, skrzywił się. Mową i rubasznością godzili się z sobą nieźle; wikary-by nawet takiego grafa, odzianego poekonomsku i jeżdżącego prostą bryczką tolerował, gdyby nie skąpstwo. Młody ksiądz nie lubił ludzi, co żyć nie umieli i mamoną worki natykali, nie czyniąc z nich użytku.
Hrabia także w łaskach u niego nie był.
Jednakże przywitać się było potrzeba, choć z obu stron bardzo chłodno.
— Mogę się widzieć z kanonikiem? — spytał hrabia.
Wikary z niechęcią ręką machnął.
— Chory, zawsze chory starowina i godzina dla niego ranna bardzo. Nim się wysmaruje...
Po krótkim namyśle Kwiryn zażądał zajść do wikarego. Sądził, że z nim i za jego pośrednictwem, łatwiej przyjdzie do porozumienia.
Mieszkanie młodego księdza zgadzało się z jego zasadami i charakterem. Znamionowało też dobitnie, umyślnie oppozycyą jego przeciwko staremu proboszczowi, który czystość, a nawet pewną elegancyą, do jakiej był nawykł — lubił.
Wikary sadził się na to, aby u niego wyglądało ubogo i zaniedbano. Miał dwie izdebki, z których