Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Owo dziewczę biedne, miało teraz, jakby z tytułem i dostatkami przelaną arystokratyczną cechę, może trochę sztywną i pamiętającą na siebie — lecz przypadającą do jej piękności i smaku.
Strój hrabiny był wprawdzie świeży i staranny, lecz niezmiernie prosty, jakby naumyślnie niczem niebijący w oczy. Miała na sobie jeszcze suknię czarną, wydającą się jak żałoba, i biały kołnierzyk. Głowa odkryta, z pięknym bujnym włosem, oprócz gładko przyczesanych ciemnych warkoczów, innych ozdób nie potrzebowała.
Przybywająca Estera nie była też wyelegantowaną, ale strój jej świeży, różnobarwny, różnił się wielce od ubrania hrabiny, krojem i temi drobnemi szczegółami, które moda narzuca.
Na widok Estery rumieniec przepłynął po bladej twarzy hrabiny, która się jej na szyję rzuciła.
W tejże chwili we drzwiach się ukazało ładne dziewczę, w pełni młodzieńczej świeżości, podobne do Steńki — a jednak niemogące się z nią mierzyć, ni porównać.
Poznać w niej było można siostrę, lecz razem dziwić się trzeba było naturze, która, dwie istoty w jednej odlewając formie, czyniąc je podobnemi do siebie, tak różny umiała im nadać charakter.
Marcysia miała rysy teżsame, lecz jakby zgrubiałe i niewykończone, teżsame oczy, patrzące inaczej, niektóre ruchy siostry, przesadzenie do-