Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

padało: pan Skomorowski nie lubił tego i często odpowiadał grubiańsko.
Jest to zwyczajem odwiecznym, a przynajmniej było u nas, że dostojniejszego gościa gospodarz zabawiać musiał rozmową, często do późnej nocy. Wchodziło to w obowiązki jego.
Boruch też, wydawszy stosowne rozkazy, powrócił do progu i rozpoczął rozmowę utyskiwaniem nad stanem handlu, przewidywaniami, jaka zima być miała i wiadomostkami z okolicy o panach z Dąbrowicy, ze Stepania i t. p.
Hrabia słuchał, mruczał, chodził, siadł zjeść — co u niego zawsze trwało krótko; ale ani słowem nie zdradził: z czem tu i po co przyjechał.
Interes, którego nawet się domyśleć nie mógł Boruch, przez tosamo ważniejszym mu się jeszcze wydawał. Badać nie wypadało.
Gdy zupełnie się ściemniło, a hrabiemu posłano, dał gospodarzowi dobranoc, a Warszawski musiał odejść, nic nie sprawiwszy i nie zdobywszy nawet najmniejszej wskazówki.
Łamał sobie nad tem głowę.
Aż do północy ulewa nie ustawała, ale wicher się zerwał i chmury rozpędził, tak, że nadrankiem się wypogodziło i słońce weszło jasne. Dzień obiecywał się bardzo piękny.
W miasteczku, dzięki wiatrowi i ściekom naturalnym, oschło trochę i pozostały tylko owe nie-