Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

muszonych do wyjścia kilku żydów, okrytych zarzuconemi na głowy, biało podszytemi połami chałatów.
W taką porę przybywający musiał, oczywiście, — rozumował Boruch, — mieć nóż na gardle.
Wysiadający hrabia jednak wcale się nie poskarżył nawet; zawołał, aby mu otworzono izbę gościnną i wszedł do niej, kiwnąwszy ledwie głową panu Warszawskiemu.
— Że to pan graf w taką porę się wybrał! — przywitał go żyd. — A! a! co to musi być za droga na grobelce kole Rudy.
— Ba! — odparł hrabia — małoco gorsza niż zwykle. Czas drogi; a dla deszczu nie ruszać z domu, to jak dla wilka nie iść w las.
Boruch badać o nic nie śmiał, spytał tylko: czy graf sobie nie życzył napić się czego lub przekąsić? Wiedział, że, ten gość najprostszemi się rzeczami zwykł zaspakajać.
— Jeżeli ryba jest, chleb a kieliszek wódki — nie będę od tego, bom od rana nic nie jadł.
Dzień jesienny zbliżał się już ku schyłkowi; hrabia spojrzał przez okno i na swój stary zegarek, i dodał, aby mu siana przyniesiono na posłanie.
Znaczyło to, że nocować miał.
Ciekawość Borucha do najwyższego stopnia rozbudzoną była; ale pytać się hrabiego nie wy-