Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sumakówna wracała do swego pokoiku weselszą. Nie czuła się tak bardzo samotną na świecie.
Parę tygodni potem upłynęło, a pani Lewenberg się nie pokazywała.
Jednego wieczora przyjechała wreszcie. Panna Adela, której o pierwszych odwiedzinach znać dawano i która się bardzo na nie skrzywiła, powtórne zaledwie dopuścić raczyła, wyrzekając, że panny się temi wizytami od nauk niepotrzebnie odrywają.
Jednakże wpuszczono panią Esterę. Po pierwszem powitaniu chwyciła za rękę Steńkę, nachyliła się jej do ucha i poczęła szeptać:
— Chciałam się o twoim professorze dowiedzieć. Przyznaję się, żem się go obawiała, lecz cieszę się teraz, bo mi go wszyscy chwalą. Ale, moja Steńko, ubogi jest, nie ma nic, nic, nawet miejsca stałego zapewnionego. Gdybyś nawet chciała siłą wydobyć się z niewoli i pójść za niego, cóż się stanie z rodzicami? Gdzie się podziejecie wszyscy? Co będziecie jedli — bo — niestety, przy największej miłości jeść potrzeba!
Steńka rozpłakała się trochę.
— Ja to wiem wszystko — i szepnęła.
— Więc, moja droga — rzekła Ester — tę piękną miłość potrzeba sobie wybić z głowy. Rodziców nie zechcesz zgubić, a i dla ciebie szczęścia-by w tem nie było.