Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lecz — szczęściem znalazł się i dla mnie człowiek, wcale miły i taki, jakiegom sobie życzyła. Zamiast panny Warszawskiej, masz przed sobą Esterę Lewenberg. Mąż mój ma dom tutaj i ja od kilku tygodni mieszkam w blizkości ciebie — alem dotąd odwiedzić cię nie mogła.
Z pilnością wielką zaczęła się przypatrywać Steńce.
— Wypiękniałaś mi jeszcze — rzekła — choć trochęś pobladła. Mów, jak ci jest?
Nieprędko Sumakówna potrafiła z ogólnych o swem położeniu wyrazów przejść powoli do szczerych wyznań. Smutne one były. Opowiedziała, co się z nią tu działo i co jej groziło w przyszłości. Mimowoli wspomnienie p. Karola łzy jej wycisnęło. Zręczna Estera, po słówku dobywając, potrafiła do najpoufniejszych wyznań ją skłonić.
Znały się tak dawno! Była to jedyna przyjaciółka.... dlaczegóż przed nią taić się miała?
Słuchając, Estera zasmuciła się jakoś; nie powiedziała nic, pocieszała słowami obojętnemi.
Ponieważ rozmowa się przeciągnęła, pani Lewenberg wstała, szepcząc jej na ucho, że — przyjedzie znowu, jak tylko chwilkę znajdzie wolną. Steńka odprowadziła ją aż do ostatniej możliwej granicy. Pożegnały się oczyma. Ester odjeżdżała smutniejszą, niż przybyła.