Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Musiała czekać, jak Antek, nim znowu odetchnął mocno, i ruszywszy głową, zwrócił się do niej.
— Nie mogę pisać — odezwał się — z tą ręką, weź acani kawałek papieru, podyktuję list; a żebyś mi ani pisnęła.
Okrutnie zarumieniła się Pakulska.
— Jak Boga kocham, proszę jaśnie pana, naprzód, że to ja grzebię jak kura, a w drodze mi tak palec oberwało.
Tuliła go w chustkę; ale, jakożywo, był zupełnie zdrowy.
Jakaś myśl dziwna przeszła jej po głowie.
— Ale pocóż tu kogo? — dodała — przecież panna nie darmo na pensyą chodziła: może napisać najlepiej.
Hrabia się rozśmiał, ale tak dziko, że siedząca w drugim pokoju Steńka — zadrżała.
— A masz acani racyą — zawołał — niech tu przyjdzie z papierem i piórem, a przysiądzie do mojego biurka....
Autek ręce wyłamywał. — To czyste komedye! — mówił w duchu — tego tylko jeszcze brakło.
Gdy Pakulska objawiła Steńce wolę hrabiego, dziewczę pobladło, zmieszało się, stało moment jakiś, ale ekonomowa nie dała jej się namyślać.
— Zmiłuj się, idź, a prędko — tylko co niesłychać, gdy kląć zacznie! idź! idź!
Steńka też nabrała odwagi. Choć się jej jeszcze