Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ręce trzęsły, poszła dobyć papieru, narzuciła na siebie chustkę i — śmielej, niż się spodziewała sama, wstąpiła na próg pokoju, w którym chory leżał, sapiąc niespokojnie.
Zmierzył ją oczyma szyderskiemi i wskazał, gdzie usiąść miała.
Ani słowem nie odezwał się do niej długo.
— Pisz acanna — rzekł w końcu.
„Księże wikary dobrodzieju!
„Za udzieloną mi wiadomość dziękuję najuniżeniej. Rad jej jestem. Ponieważ moim kuzynom nadaremnie tak długą podróż odbyć byłoby markotno, postanowiłem przyjemną uczynić familii niespodziankę“.
Hrabia dyktując, oczów ze Steńki nie spuszczał Piękny jej profil na jasnem tle ciemno się malował, i twarz w tym pół mroku wyrazu żadnego nie okazywała.
Pióro tego nowego sekretarza biegło szybko i wprawnie po papierze.
Kwiryn się zatrzymał trochę i powoli ciągnął dalej:
„Nie dziesięć, ale dwadzieścia ofiaruję księdzu wikaremu, jeżeli pojutrze przybędziesz, pomijając formalności, aby aktu dopełnić“.
Pióro wypadło z ręki Faustynie, w oczach się jej zaćmiło. Hrabia głosem groźnym zapytał:
— Cóż? jest?