Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mój ojciec ani matka — przerwała, rumieniąc się, Steńka — nigdy w życiu nic nie ukradli. Co ty mówisz?
— Słuchajże mnie — ciągnęła, niecierpliwiąc się Żydówka — ja tego nie mówiłam, ale oni gorszej się rzeczy mogą dopuścić, chcąc się ratować.
— Gorszej? a cóż może być gorszego? — podchwyciło dziewczę naiwnie.
Ester opuściła ręce na chwilę.
Wpatrywała się w nią długo. Steńka, już znów obojętniejąca, wzrokiem rzucała dokoła.
Nie było prawie sposobu wytłómaczyć, co jej groziło. Ester zarumieniła się, zakłopotana.
— Wiesz jacy niepoczciwi bywają mężczyzni, a szczególniej wielcy panowie, gdy się im kobieta podoba... Gotowi na wszystko. Otóż ty się podobałaś temu hrabiemu ze Skomorowa; on cię chce, poprostu, kupić, a twoi rodzice sprzedać cię mu gotowi.
Zniesiesz-że ty ten wstyd?
Steńka słuchała, osłupiona. Rozumiała teraz wszystko; lecz pierwszą jej myślą było, że się nędza skończy, że przyjdzie spoczynek, wytchnienie...
Potem dopiero wstyd zarumienił jej piękną twarzyczkę.
— Zniesiesz-że ty — mówiła Ester — aby cię