Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Antka znalazł w ganku; Antek bowiem nigdy się z miejsca razem z panem nie ruszał.
Spojrzawszy na twarz, stary sługa zmiarkował zaraz, że hrabia powracał czemś — zmitrężony.
Czoło miał pofałdowane, usta mu się krzywiły.
Antek w miejsce powitania począł zdawać rapport z nadzoru... Było kilka wypadków niebardzo pomyśli — koń jeden zdawał się spieczony z winy fornala, na zasiew pod Choinką zabrakło gotowego ziarna, i t. p.
Hrabia, idąc do swego pokoju i prowadząc za sobą Antka, słuchał — ale jakby roztargniony... Pora była obiadowa, ale w kuchni gotowego nic, oprócz strawy dla czeladzi, którą hrabia przynieść sobie kazał. Tymczasem Autek podał chleb razowy, sól i wódkę.
Przy jedzeniu — Antek, który pytać nigdy nie śmiał, ale zawsze słuchać musiał, bo Kwiryn mu się, w niedostatku innego powiernika, wygadywał z myślami, jakby sam przed sobą — hrabia naprzód począł mówić o lesie. Była to sprawa kapitalna; Antek znał jej ważność.
Z Boruchem sobie dać radę — nie dać się podejść: zadanie stanowiło nawet dla hrabiego niepospolite. Antek głową kręcił.
Miał zwyczaj hrabia opowiadać słudze wszystko... Mówił więc o podróży, o koniach, o noclegu — a w ostatku zawołał z uśmiechem: