Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Alem dziewczynkę widział... niechże ją wszyscy... porwą.
Antek wyprostował się i uszy nastawił.
— Myślisz, gdzie? — ciągnął dalej hrabia, patrząc na niego.
— A no, w Wołchowiczach, u Borucha, przypadkiem... zaszła tam.
Tu przerwał nagle hrabia.
— Nie słyszałeś kiedy o jakim Sumaku?
Antek namarszczył się, patrząc na podłogę...
— Sumak! a no! To ten łajdak, co majątek stracił... Łotra kawał — albo co?
— Jego córka! — rzekł bardzo żywo hrabia — ale powiadam ci, cudo piękności... Lat niewięcej piętnastu... czarnobrewka...
Ręką zamachnął w powietrzu i zamilkł.
— A co? — zamruczał Antek, usta krzywiąc — dać-by temu gałganowi jakie miejsce u nas... choć przy młynie, ale będzie kradł, bo-to łotr zpod ciemnej gwiazdy...
Kwiryn na-to odpowiedzieć nawet nie chciał, powtarzał tylko:
— Dziewczę — bóstwo! jak żyję podobnej nie widziałem...
Z niedowiarstwem słuchał powiernik.
— A Anastazya? — szepnął zcicha.
— Ani się umywała do tej! — z zapałem odparł hrabia.