Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czoną. Hrabia ręką swą szorstką i grubą chwycił ją pod brodę i kazał jej patrzeć na siebie. Głos jego cokolwiek złagodniał.
— Nie bój-że się, niewiedzieć czego — rzekł — przecież z tej niewoli i nędzy cię biorę... uczyć każę... powinnaś mi być wdzięczną... bo muszę łożyć na ciebie — a gdy się okaże, żeś tego warta.... możesz zostać moją żoną.
Spojrzał na nią i dostrzegł tylko, że cała jej twarzyczka, powieki, usta, policzki, drżały jak we febrze.
Puścił więc podbródek, głowa opadła; zamyślił się, nie mówił już do niej, ale do matki.
— Pilnuj-że mi jej acani, dopóki po nią nie przyślę — rzekł — trzeba obmyśleć dokąd ją dać, bo po pensyach drą tylko... i oszukują; tymczasem żebyś mi ją acani odkarmiła. Antek tu przyśle co trzeba dać do kuchni, żeby mi się odgryzła, bo blada i mizerna.
— U nas w domu często... — poczęła Scholastyka.
— Ja to wiem, u acaństwa często chleba nie ma, ale wódka jest zawsze — dodał hrabia szydersko.
Scholastyka ręce załamała.
— To jest potwarz, proszę pana grafa — zawołała — mąż mój w domu ledwie kieliszek czasem