Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nadszedł dzień naznaczony.
Oczekiwano przybycia pańskiego do wieczora i — Steńka już zaczynała lżej oddychać, sądząc, że może myśl zmieni i nie przybędzie, gdy sanki o zmroku przysunęły się pod dworek i hrabia wszedł do pierwszej izby.
Scholastyka nań czekała.
Steńka siedziała w alkierzu, napół omdlała, a przy niej Domka i Marcesia płakały i śmiały się na przemiany. Głupie dziewczęta, nie rozumiejąc o co chodziło, bawiły się tym niezwykłym w domu zamętem.
Hrabia, z hałasem drzwi otworzywszy, stanął naprzeciw Scholastyki, nie mówiąc słowa. Kłaniała mu się milcząc jejmość.
— No — a cóż? namyśliliście się? Przymuszać was nie chcę...
Odpowiedź była zawczasu przygotowaną.
— Niech się już dzieje, jak wola i łaska pańska! — rzekła Scholastyka, wzdychając — ale niech jasny pan ma też litość nad nami ludźmi biednymi.
Nie odpowiadając nic, Kwiryn obejrzał się po izbie.
— Dziewczyna gdzie?
Matka musiała pójść po nią i przyciągnąć ofiarę, na której twarzyczce ślady łez i przestrachu aż nadto były widoczna. Stała z głową spusz-