Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na moje uszy tego nie słyszała, gdyby mi nie powtórzył kilka razy...
— Ale któż? co? — krzyknął Sumak.
— A! Hrabia tu był... sam hrabia i wprost przyjechawszy woła: — Pokaż mi dziewczynę... Tę głupią ledwiem z alkierza wywlekła. Het ją opatrzył, powiadam ci, gdyby krowę na sprzedanie, a potem powiada wręcz — tak mi Boże dopomóż, bodajem światło niebieskie oglądała! — miejcie rozum, ja waszę dziewczynę biorę...
— Ale, zapewne! biorę — przerwał Sumak — gdyby ci ją dali...
— Słuchajże do końca — poczęła Scholastyka. — Dziewczynę biorę — powiada — dam ją na pensyą na dwa lata, niech się uczy... jeśli z niej będą ludzie — ożenię się!
Sumak buchnął śmiechem.
— I ty temu wierzysz!
— Kiedy zaklął się, że jej przez te dwa lata ani widzieć, ni znać nie chce... A powiada — nie spodoba mi się potem... toć ją odbierzecie z edukacyą...
— A mnie jej edukacya po co? — ofuknął Sumak — któżby to takim baśniom wierzył! Cała rzecz, że ją chce darmo wywieźć, a nam nie dać nic — ale — niedoczekanie jego!
Sumak począł chodzić i kląć.
— Sensu w tem niéma — wołał — gdzie jemu się