Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wam oddam. Znać jej ani widzieć nie chcę, aż za dwa lata.
Scholastyka zupełnie była zbita z tropu. Oboje z Sumakiem do wcale innych układów byli przygotowani, i — na te rachowali. Sprawa ta niespodzianie stawiła się teraz zupełnie odmiennie, jako dobrodziejstwo, za które należała się wdzięczność, ale nic za nie utargować nie było można.
Smutno patrzyła w ziemię p. Dyonizowa, w tem wszystkiem jeszcze podejrzewając podstęp i zdradę.
— Już to rzecz pewna, że takie wielkie szczęście byłoby dla nas cudem Opatrzności — poczęła, głową potrząsając; ale, proszę jaśnie wielmożnego pana, choćby po tych dwóch latach, uchowaj Boże się co zmieni, co my z nią poczniemy! Ją tam oduczą od roboty, a ona, przy mojem słabem zdrowiu (tu westchnęła głęboko), — cały dom na niej. Dać ją teraz: my jak bez ręki zostaniemy. Domka, — to jeszcze smarkacz i daleko jej do tej, która całe gospodarstwo prowadzi, bo ja razwraz łóżka muszę pilnować. Jak jej nie stanie — choć giń.
Hrabia, który chodził zamyślony, odwrócił się nagle.
— Weźmiecie sługę; na to ja dam.
— Zawsze to nie to, co własne dziecko, a ona