Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

u nas jedyne oko w głowie. Mąż za nią przepada, a ja...
Tu, zaczęła suche, ale zognione ocierać oczy.
Kwiryn słuchał namarszczony.
— Nie chcecie tego, co wam daję? Pomyślcie: ja sobie znajdę inną — rzekł surowo. — Żadnych targów zemną. Spuścić się trzeba na to, że będę o was pamiętał.
Chwilkę pomyślał.
— No i to dodać muszę — rzekł — że jeśli się ożenię z nią, to z nią jedną, a nie z wami. Wyniesiecie mi się do innego majątku; chleb dam, ale was na oczy widzieć nie chcę!
Scholastykę dopiero ten ostatni argument przekonał, że w istocie hrabia mówił naprawdę. Zarumieniła się, zmieszała, upokorzoną się uczuła, niepewną, co pocznie.
— Niech sobie mąż robi, jak chce — rzekła.
— Mów-że acani z nim — dodał hrabia, bo ja ani chcę ani myślę. Macie dwa dni czasu; przyjadę tu sam po odpowiedź. A teraz, nie paplać mi, nie gadać i — życzę rozum mieć.
Obejrzał się dokoła.
— Gdzie dziewczyna?
Matka weszła do alkierza i zaledwie potrafiła ją, rozpłakaną, powtórnie przyciągnąć.
Łzy te więcej się zdawały niecierpliwić niż rozczulać hrabiego. Popatrzał na Steńkę surowo.