Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stego stanu fortuny, czy podaniem jej w wątpliwość? Zdało mu się, że pierwsze byłoby boleśniejszem dla niej: odparł więc z pewnem lekceważeniem:
— Bajecznych... tak — bo mi ich fama stugębna liczy więcej niż mam. — Skomorow wziąłem z długami, zruinowany, porachowano mi go w dziale czterykroć stotysięcy złotych, a naówczas i dwóch kroć czystych wart nie był. Kto inny jeść-by na nim nie miał czego...
— Dziś mi za sam las zachowany dają tyle, ile w dziale szła scheda moja... Nie chwaląc się, kupiłem dwa klucze... daleko lepsze i większe niż moje spadkowe fundum... Bez kapitału nie jestem... Ale, na dziesiątki milionów nie liczę...
— Więc na piątki? — podchwycił Flawian żartobliwie — i to już wcale ładnie!
— Nie rozpaczam, że ich, gdy Bóg życia dozwoli, przyrośnie — począł żywo Kwiryn. — Wiem o tem, że Anatol, że Serafin, obaj tracą i są zaplątani — ale, niech im stryj powie, aby zupełnie na mnie nie rachowali. Żaden z nich, nikt z rodziny złamanego szeląga nie weźmie po mnie...
Radzca przyjął to oświadczenie z takim chłodem, jakby ono go bynajmniej nie obchodziło.
— I to coś warto, że mówisz otwarcie, bez ogródki — rzekł. — W ten sposób łudzić się nie będą. Tak lepiej; ja tę szczerość twą oceniam. Je-