Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mów pan, ciekawym słuchać, odezwał się po chwili blady chłopak.
— Powiem ci myśl moją, ale przeleci mimo twych uszów i serca, bo męczarnie zagłuszyły w was poczucie prawdy, jesteście szaleni boleścią. Tak, mój drogi, powiedziałem wy z podziwieniem, bo kraj, bo wy młode latorośle nie jesteście zdolni do tego, na co się porywacie. Uderzcie się w piersi, uderzmy wszyscy, popatrzmy na społeczność naszą okiem chłodném, bezstronném, nie Polaka co kocha aż do zaślepienia wszystko swoje, ale człowieka, który ma sądzić wedle sumienia i rozsądku. Płomienia dosyć w was, ale tylko płomienia... rzucicie nań garść słomy, buchnie ogień wielki i spłonie. Niestety, niestety! posypmy głowy popiołem, rozedrzyjmy szaty — Polska niema kim, przez kogo zrobić i prowadzić wojny o niepodległość. Nie karabinów nam braknie, ani tych coby je chwycili, mogą się oni znaleźć, znajdą się tacy co z dobrą poginą wiarą, ale kto będzie prowadził? kto pokieruje? gdzie dłonie? gdzie głowy? gdzie wodzowie?
— Za pozwoleniem! przerwał drugi — gdzieżeś widział, aby wybuch podobny znalazł gotowych ludzi, wypadki ich wyrabiają... Występują bohate-