Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wloką się sznury wygnańców, nie opodal od małego powiatowego miasteczka, świecącego ostrokołem swéj turmy i białemi ściany swéj cerkwi — konwojujący żołnierze znużeni pochodem po rozgrzęzłéj ziemi, chociaż im wolno było iść twardszemi bokami, gdy skazani musieli się ciągnąć środkiem i błotem — wstrzymali się przed małą ziemlanką raczéj niż chatą dla wypoczynku.
Na pustynnym obszarze pokrytym zeschłemi trawy i ogryzionemi krzaczkami, wyrósł ów tak zwany Krasny Kabaczok jak paskudny grzyb przy drodze, na pół siedząc w ziemi, nieco tylko dachem i częścią krzywych ścian wystając nad gliniasty pagórek. Koło niego ani drzewiny ani znaku ludzkiéj zapobiegliwości i starania o umajenie życia. Z jednéj strony wysoka kupa gnojów i śmieci odwiecznych, z drugiéj studeńka z kałużą. Rodzaj chléwa przypierał do karczemki, upleciony z chrustu, polepiony gliną która od słoty poodpadała. W chacie téj oprócz wódki, zaśniedziałego samowaru, razowego chleba i surowéj kapusty nic dostać nie było można. Nie młoda kobieta, kilkoletnie dziecko wy-