Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bladłe i starzec złamany zamieszkiwali lepiankę stepową.
Kilkunastu skazanych w szaréj odzieży i różnych ubiorach z tłomaczkami na plecach, gdyż każdy co miał lepszego niósł na sobie obawiając się oddać na wlokącą z tylu furę, smutnie popadało na ziemię gdy żołnierze złożywszy broń w kozły poszli wódki i wody napić się do karczemki. I wiodący sołdaci i skazani byli nad wyraz smutni i przybici, niektórym sił już do pochodu nie stawało; zaledwie upadli na ziemię, głowy ich pochyliły się na piersi, sen począł kleić powieki... Dokoła krajobraz roztaczał się nagi, pustynny, dziki, rzekłbyś kraj nie zamieszkany jeszcze, stojący ludom wędrownym otworem jak przed wiekami. Nizkie chude zarośla, nieuprawne pola poryte potoki wiosennemi, trochę zasiewów niedbałych, płowe wydmy i nagie obszary zeschłéj trawy... Oko błądziło nie mając się na czém zatrzymać, czém zająć, czuć było niewolę nad tą krainą którą swoboda mogła uczynić żyzną, ożywioną, szczęśliwą. — Człowiek zdawał się tu żyć jak w pontyńskich błotach z musu, z konie-