Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzi niebo nie słucha, ale je liczy! O! przyjdą dni pokuty, albo nie ma Boga i sprawiedliwości... Kto podżegał do okrucieństw, kto je wywoływał padnie ich ofiarą, sam lub pokolenie jego...
W skwarne dni lata drogą tumanami kurzu ziejącą, w jesieni błotami grzązkiemi, zimą przez głębokie zaspy śniegowe ciągnie się łańcuch nieszczęśliwych wygnańców, z powygalanemi głowami, ze skutemi rękoma, powolnie, smutnie, żałobno... Niekiedy z głuchym jękiem przystanie słabszy, to go popchnie żołnierski karabin, zaboleje chory a śmiech mu na skowyczenie odpowie, padnie omdlały a podniosą go razy i daléj, daléj a daléj.
Czasem zechcą usta zeschłe odwilżyć się pieśnią i zamknie je pięść sołdata, ozwie się głośniejsza rozmowa, oficer dzikim ją rozkazem rozerwie... daléj w grobowém milczeniu, daléj a daléj.
Jeżeli żołnierz nie jest ujęty datkiem, próżno byś go prosił o kroplę wody u studni, — jeżeli ludność rozkiełznana i rozburzona, zbliżyć się do chaty niepodobna...
Czemuż nie dobiją od razu?