Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wilizacya gwałtownie narzucona pokoleniu, które w pieluchach do innego sposobiło się losu, wyglądała tak jak tynk na świeżym murze... Mur osiadał, tynk pękał i dziury świeciły... ale i resztki gipsu przyozdabiały na prędce ulepione gmachy...
Prokop Wasiliewicz od niejakiego czasu zwłaszcza przyjmował w domu wystawnie, ale obyczaje zachował jeszcze przez pół stare ruskie; a w duszy był poczciwym chłopem. Czuł on, że w surducie powinna była chodzić przyszłość, syna téż już przyoblekał w szatę cywilizowaną, ale sam z przyjemnością wdziewał stary sarafan, a żona jego nie młoda już, otyła, Eudoxya Iwanówna, chodziła jak bywało, głowę miała związaną chustką jedwabną, a krótki przyodziewek z futerkiem był jéj ulubioną odzieżą... Coś nakształt tego, co w niektórych miejscowościach Moskale zowią ohrejduszką, bo u nich dusza jeszcze cała w mięsie i ciele. Ale ohrejduszki Eudoxyi Iwanówny szyte były z kosztownych materyi, podbijane gronostajami, kolczyki w uszach matrony połyskiwały przepysznemi soliterami, a na białéj, pofałdowanéj szyi