Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aż do sołdata popędzającego kolbą tych co w drodze osłabną.
Przy takiém usposobieniu ludności, gdy rząd i prasa podżegają do okrucieństwa, można sobie wystawić jakim los więźnia być musi. Nigdy jeszcze nie był on dzisiejszemu podobnym.
Dawniéj godziło się ludowi mieć litość nad winowajcami a uczucie chrześciańskie narodu w głębi Rosyi było dziwnie piękne... i szlachetne. Dla miłości Boga żywiono, wspierano tych, których jedném imieniem nieszczęśliwych zwano... Ale rząd sam postarał się o wykorzenienie tego uczucia i obyczaju, o zdemoralizowanie narodu, piękną tradcyą usiłując wytępić, nie dopuszczając aby się ona do politycznych przestępców zastósowywać miała. Tam gdzie dawniéj przyjmowano chlebem i litością, dziś spotykają kamieniami i przekleństwy.
Nie znamy w historyi przykładu aby rząd sam starał się podżegać nienawistne uczucia w ciemnym ludzie ledwie do człowieczeństwa dorastającym, aby dobrowolnie spychano tych których ludźmi uczyniło chrześciaństwo, w otchłań namiętności pogańskich. Tak się dziś przecie dzieje, a czytanie moskiewskich dzienników obudza zgrozę i litość nad umyślném obłąkaniem, wzgardę dla ludzi co się