Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzeba... Sasza powiada że cały ten nieposłuszny naród wywieszają i na Sybir wywiozą, inaczéj w świętéj Rosyi spokoju nie będzie.
Marya ruszyła ramionami.
— Ty wierzysz temu wszystkiemu? spytała.
— A jak nie wierzyć? Czytajcie dzienniki! posłuchajcie ludzi, u nas to jak święta Ewangelia!
— Moja droga, ja ztamtąd jadę, jam na to patrzała!
— I ty pokochałaś sztyletnika?
— Ameljo Piotrówno... nie będę ci wiele mówić, ale gdybyś ty jak ja widziała co się tam dzieje, jak ja byś nad niemi płakała...
— Ej! Ej! ten to Polaczek ciebie pobałamucił! ty się w nim niepotrzebnie zakochała! a jak z nas która pokocha — oślepnie.
— Ślepną téż ludzie i od nienawiści, odpowiedziała Marya za rękę ją biorąc — Amelio Piotrówno, bądź co bądź, jam do ciebie przyszła po radę i pomoc w nieszczęściu, ty musisz dla staréj naszéj przyjaźni coś uczynić, ty nie odmówisz mi.
Amelja mocno się zmięszała.
— O! tylkoż nie Polaków ratować, bo to nie może być, to nie może być, tego nikt tu nie potrafi. — U nas inny wiatr wieje. — Mój Sasza taki