Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Westchnęła.
— Moja droga, odparła Marya uśmiechając się boleśnie — ze mną daleko, daleko jest gorzéj!
— A! co ty mówisz! Ty jeszcze tak świeżo i młodo wyglądasz, ty byś tu sobie dostała kogo byś chciała, choćby z carskiego dworu... masz tylu przyjaciół, ciebie tak lubią... Tobie tylko w ręce klasnąć... a zresztą tyś sama jedna!
— Amelio, rzekła po cichu Marya — ja kocham — a mój kochany w kajdanach... idzie na Sybir do kopalni!
Przyjaciółka splasnęła w dłonie.
— O! zlitujże się Chryste, to pewnie z tych buntowników Polaków! Jakże ty mogłaś pokochać się w takiéj poczwarze... toż oni truli, sztyletowali, męczyli naszych...
Na twarz Maryi wystąpił rumieniec.
— Przecież to wiadomo, paplała daléj niepowstrzymana Amelia, że oni wszyscy spiknęli się przeciwko Ojcu naszemu Carowi i przeciwko świętéj Matce Rosyi... z trucizną, z puginałami przysięgli się ze zbrodniarzami całego świata, zatruwając studnie, chleb... napadali nocami i wyrzynali bezbronnych, znęcali się nad kobietami... o! poczwary! Ich by wszystkich do nogi wygubić po-