Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usta, któremi na nas narzekać może. — Gdzież on teraz jest?
— W cytadeli. —
— Czy sądzony już, czy nie?
— Pomimo największych starań nic się dowiedzieć nie mogłam nad to, że nie należy do... jak oni nazywają... pierwszéj kategoryi... do najciężéj obwinionych... ale pomimo to życiu nawet zagraża niebezpieczeństwo... bo potrzebują... przykładów! O! ratuj go! ratuj go, panie mój!
To mówiąc uklękła przed nim składając ręce.
— Kochasz go bardzo! smutnie jako z uśmiechem bolesnym rzekł starzec — biedna! aleć tobie podobnych płacze dziś wiele za narzeczonemi swemi, a ileż matek za dziećmi, ile sióstr za braćmi, ile sierót za ojcami! Nie mówmy o tém! Ja kocham gorąco Rosyą, ja pragnę szczęścia jéj i wielkości, ale nie chciałbym aby ona je budowała na łzach i krwi, na krzywdzie ludzkiéj i zaprzeczaniu praw człowieka! Lękam się nie o Polskę ale o Rosyą, bo nikt bezkarnie nie dopuszcza się takich gwałtów na ziemi — jest sprawiedliwość Boża... Cóż nam z tego, że państwo urośnie o kilka prowincyi, gdy je okupiemy wiekuistą hańbą. któréj historya