Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w kraju wrzał już bój, od którego tylko dalekie i niepewne dochodziły go wieści, a on w nieczynności pozornéj zmuszonym był siedzieć, cierpieć, domyślać się i szermować z marzeniami skołatanéj głowy.
Gospodarstwo leśnika składało się z nielicznéj bardzo rodziny, ze staruszki matki jego, z żony niemłodéj także i schorzałéj, dwojga wyrostków i gospodarza. Na téj pustyni zaliczyć doń należy i istoty prawie do rodziny należące bo dzielące jéj samotność niemal nadzwierzęcém uczuciem, kot, pies, kilka kóz i klacz kasztanowata zwana Cyganką, równie przynajmniéj z ludźmi zajmowały przybysza. Niekiedy faworyt staruszki bury myszołowca przychodził się ocierać o nogi Juliusza jeżąc grzbiet i wyprężając ogon, naówczas zazdrość chwytała za serce Lewka psa podwórzowego, przylatywał, rzucał się na kota i po krótkiéj walce kładł głowę na kolanach wędrowca, kiwając ogonem. Kozy mniéj przyswojone już go się nie obawiały, a Cyganka rżała doń gdy przychodził do stajni. Juliusz prawie równie sobie potrafił ludzi pozyskać; dwie niewiasty z początku koso nań patrzały obawiając się aby Andruszka nie odpowiadał za ułatwienie przemycania broni, gdy jednak postrzegły pieniądze