Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał prawo pomiatać współbraćmi, a grosz wdowi marnować...
I przybłędny kosmopolita, który z nieznanego kąta się wyrwał niby na pomoc sprawie, w istocie aby w jej imieniu szalał i wyzyskiwał współczucie.
I smętne ciche dziecko wioski, tęskniące za polami wśród murów, za łąkami wśród bruku, za lasami w pośród kamienic, za sercami wśród chodzących trupów...
I fanfaronik przybrany wytwornie, szydzący z towarzyszów piękną francuzczyzną, który posługiwał rewolucji póki mu ona podróże po Europie płaciła, dziś naśmiewający się z niej dowcipnie.
I dzieciak raniony z wesołą duszą, że rękę utracił nim władać się nią nauczył... śmiejący się z nędzy, żartujący z upokorzenia, dumnie spoglądający na świat, nad który czuł się wyższym...
I — nieskończona rozmaitość tych typów wybitnych, które każda rewolucja jak burza wyrzuca na ląd, aby na nich ciekawe spoczęło oko, nim je słońce wysuszy, a wiatry rozchwycą.
Baron, jakkolwiek obojętny, miał serce, które czasem w piersi zadrgało. Budziło je to poczciwe, to szatańskie uczucie, litość na przemiany i pogarda. Tym razem biło ono jak zwykło uderzać serce niezepsutego człowieka na widok bliźniego, któremu podał dłoń bratnią. Patrzał na tych dwoje ludzi tak cierpliwie bez szemrania znoszących swą niedolę z niewysłowionym zaparciem się siebie — pragnął im być użytecznym.
— Dokąd państwo stąd idziecie? — zapytał.