Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwilą jeszcze wdzięcznego jak gniazdko usłane szczęściu: teraz to co stanowiło wdzięk jego zmieniło się w ohydne szyderstwo, a oczom niewiast wydawało się jakby snem dziwnym i do wiary niepodobnym. Magdzia jedna przebudziwszy się z omdlenia patrzała obojętnie na wszystko, ją tylko los nieszczęśliwego Naumowa obchodził...
Szczęściem gdy na chwilę Nikityn był zajęty wydawaniem rozkazów, Lenia mogła przystąpić do siostry, ścisnęła ją silnie za rękę i szepnęła patrząc na nią rozgorączkowanym wzrokiem pełnym dzikiej odwagi.
— Miej trochę nadziei, potrzeba abym ja poświęciła się za was, poświęcę się... a potem... potem umrę. Ale muszę ocalić Feliksa, Stanisława... was... od śmierci i sromoty potem umrę! potem umrę! powtórzyła kilkakrotnie z obłąkaniem. — Ale teraz, odwagi, szału... przytomności potrzeba... serce mi mówi, że podołam temu. Pomódlcie się za mnie... jak za umarłą...
Mówiła jak nieprzytomna, urywanymi wyrazami, rzucając wzrokiem po domu.
— Ty, pilnuj matki, dodała, zbierz się na męstwo, łzami i słabością nic nie zrobimy, trzeba determinacji i poświęcenia... Magdziu! myśmy nie bezsilnymi niewiastami, ale siostrami rycerzy być powinny... Życie nasze, marzenia, wszystko uniosła burza, zaczyna się konanie, skonajmyż mężnie!
To mówiąc, posłyszawszy w pierwszym pokoju głos Nikityna, zadrżała i zwróciła się ku niemu.
— Będę bezwstydną, będę okropną, rzekła, nie patrzcie na mnie... aby was... aby jego ocalić....