Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nikityn już się dopominał Leni hałasując w pierwszym pokoju, pobiegła przeciw niemu z uśmiechem na ustach...
— Słuchaj ty krasawico, rzekł, każże mi nastawić samowar i zrobić czaju... potem siądziesz na powózkę, ja z sobą więźniów powiozę za nami i pojedziemy do Płocka...
I pogłaskał ją pod brodę... wzdrygnęła się nieznacznie, ale odpowiedziała jeszcze uśmiechem. — On coś jej szeptał do ucha, ona pozostała jakby z wykutym z marmuru tym uśmiechem okropnym, tylko dwie łzy gorące toczyły się jej po twarzy.
— Nie, nie, odpowiedziała po cichu, musimy tu trochę dłużej pozostać... ja się muszę wybrać... nie mam nawet w czym pojechać wszystko twoi żołnierze zniszczyli... A wieczorem... pojedziemy...
Nikityn z jakimś strachem poglądał na nią, nie wierzył swoim uszom, ta powolność dziewczęcia zaczynała mu się wydawać nienaturalną, pochwycił ją za rękę drżący.
— Powiedz prawdę... zawołał co ty myślisz? ty knujesz jakąś zdradę? Skąd tobie ta miłość dla mnie, ja nie jestem piękny i delikatny jak te twoje Polaczki, ja jestem prosty moskiewski chłop... dlaczego ty udajesz że pokochałaś takiego niedźwiedzia?
— Ja? udaję? — zawołała Lenia cofając się — nie! ja taką jestem, żeś mi się podobał... ja nie myślę o żadnej zdradzie... pójdę za tobą, ale uwolnisz mi matkę, siostrę, bratowę i nic się im nie stanie... Będę twoją kochanką, ale one będą wolne...
Nikityn zamyślił się.
— No! kobiety, rzekł, to mi wszystko jedno...