Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lawe, drobne, że podobniejsze do dziecka, jak do kobiety.
— No, ale którążbyś ty wybrał? powtórzył Nikityn.
Towarzysz namyślał się głęboko.
— Eh! Kapitanie, rzekł, dla mnie to aby która, a wy to którążbyście wybrali?
— Otóż to, że sam nie wiem, rzekł Nikityn, kiedyż wszystkie tak beczą, że im i oczów nie widać.
To mówiąc oficer zbliżył się do Magdzi i chciał jej podnieść głowę, snać aby się lepiej przypatrzyć, ale popchnięty gwałtownie, a nie bardzo trzeźwy zatoczył się, i aż o ścianę przytrzymał.
— He! to tak! zawołał ze złością, wolicie gołąbko Naumowa jak mnie! a gdybym ja chciał to mógłbym was, choćby moim oddać sołdatom! Zgrzytnął zębami i mruczał coś posępnie.
— A wiecie wy, rzekł po chwili, że życie waszego brata i waszego kochanka i waszej matki i wasze wszystko w moim ręku!
Ani tych słów, ani dzikiego śmiechu żołnierza, który im wtórował nie słyszała Magdzia, bo znowu zemdlała. Najprzytomniejszej ze wszystkich Leni, która się zawsze energią charakteru odznaczała, myśl jakaś, jak błyskawica przeleciała po głowie. Wstrząsła się, zadrżała, ale jak sprężyną poruszona, wstała z ziemi. Czarne duże oczy wlepiła w Nikityna, patrzała nań długo i uśmiechnęła mu się.
Ten uśmiech był tak wielką ofiarą w tej chwili, że od najgorętszej łzy był droższy. Dziewczę zrozumiało, że poświęcając siebie mogło może wszystkich, może choć jedną