Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tji tej, stracie czasu, wkońcu do najopłakańszych następstw przyjść może.
Książę Hugon odetchnął wolniej.
— Nastraszyłeś bo mnie, ma foi, — odezwał się — choć ci tego w imię twej dobrej dla nas woli nie mam za złe. Pan Bóg nie dopuści upaść poczciwej rodzinie, sumienie nasze czyste. Opatrzność zsyła próby, ale dłoń jej przychodzi w pomoc często w ostatniej godzinie. Jakoś to będzie, jakoś to będzie...
Zenon uśmiechnął się smutnie.
— Skądże ci ten strach tak nagły? — zapytał generał.
— Napędził mi go nieco wczoraj mecenas.
— A tak, i jam zaraz czuł, że to nie bez kozery być musi — przerwał książę. — Cóż to, czy co tak bardzo złego?
— Na dziś jeszcze nic, ale któż wie, co to sprowadzić może. Jakiś spekulant-kapitalista nabywa wierzytelność. Któż go tam wie, jakie ma zamiary?
— Jest na to rada?
— Byłaby jedna: znaleźć sto tysięcy i dług ten zaraz zapłacić.
— Sto tysięcy! — wykrzyknął generał — sto tysięcy! suma sama przez się mało znacząca, ale, ma foi, skąd ją tak narazie wziąć?
— Zresztą, — przerwał Zenon — panie generale, to nie o te sto tysięcy idzie, ale o to, że zacny nasz, kochany książę Robert śpi, marzy, odpoczywa i o przyszłości nie myśli. Sądziłem, że gdybyś pan generał energicznie jakoś przemówił...
Książę podrapał się w głowę, pokręcił wąsa i szepnął.
— Tak, ma foi, ja, energicznie do Roberta... o co? o to, żeby sobie chomąt na szyję włożył... dobry jesteś, a! dobry jesteś! Znasz mnie widać doskonale i Roberta — generał zaczął się śmiać jakoś smutnie. — Ma foi, doskonały jesteś, trafiłeś wybornie! Mój panie Zenonie, mam lat, prawda, siedemdziesiąt, jednak nie zeschłem na mumję bez serca. Czyś ty co