Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kać ramion zesłanemu przez Pana buntem jest. Za co ja mam być lepszy? Ja chcę wspólnie cierpieć z wami. Wy pewnie potracicie głowy, ja muszę myśleć o wszystkiem. Jeśli się nie czujesz na siłach, Robercie, przyślij mi kogo, należy się zająć interesami. Posądzam, żeście, szanując mój spokój, wiele dla niego poświęcili, dziś, gdy ja już wiem o wszystkiem... trzeba czas stracony odzyskać.
— Ja jestem na rozkazy ojca — rzekł Robert.
— Brańsk musimy opuścić... inwentarze, ruchomości posprzedawać, ubogim ludziom, żeby grosz nie zaległ; niech nikt na nas nie płacze... Nie zjadajmy tego, co nie nasze. Wszakże mamy dworek z ogrodem w Lublinie? Kto w nim mieszka? Co się z nim dzieje?
— Wynajęty — rzekł Robert.
— Bądź co bądź, trzeba go odebrać, wyporządzić... przenieść się. Dla mnie dość izby jednej.
Niespokojny poszedł do zamczystego biurka szambelan.
— Czekaj, — rzekł — jam tu zbierał, nie sądząc, by się to tak na złą godzinę przydało. Co tu jest, zabierz sobie, płać... proszę cię, płać... nie chcę nic mieć na sumieniu.
I ręką drżącą począł wyrzucać szambelan z szufladek zielone woreczki z dukatami. Było ich tam kilka tysięcy. Robert powiedział sobie, że je zachowa na ojca potrzeby.
— Ale ja w tem wszystkiem chcę widzieć jasno, bez złudzeń, — mówił niespokojnie — trzeba mi obrachować wartość majątku... wszystkie ciężary... co od niego oderwie proces... co się należy sługom.
— Drogi ojcze, — przerwał Robert — wszystko się spełni, jak rozkażesz, ale dziś uspokój się, odetchnij. Cios ten zbyt niespodziany... umysł i serce oswoić się z nim muszą.
— Tak... tak... lecz w nieszczęściu jedna praca i zajęcie dają siły do zniesienia go. Boję się, bym, spoczywając, przez myśl własną nie został rozszarpany... lękam się o siebie... Nie mówcie nic generało-