Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z niego blady i jakby pomieszany. Wydał jakieś ciche rozkazy ludziom swoim, którzy, pomimo nalegania służby, od ganku się oddalić nie chcieli i z powozem przy nim pozostali.
Gozdowski rozpoczął rozmowę, lecz przybyły nie zdawał się jej ani słyszeć, ani rozumieć, szedł prosto przed siebie, szukając już oczyma kogoś przed sobą, a gdy mu wskazano drogę i otworzono drzwi, rzucił się w nie z pośpiechem, tak że zdawać się mogło, iż obawiał się, aby go jeszcze nie wyrzucono.
Szambelan sam jeden, wedle umowy, oczekiwał na niego, podwoje się zatrzasły, a Gozdowski, oczekujący niecierpliwie wyjścia Zembrzyńskiego, rozpoczął przechadzkę i nasłuchiwanie, ale drzwi, szczelnie zaparte, żadnego nie puściły głosu.
My, nim tę scenę opowiemy, zwróćmy się do Zembrzyńskiego w chwili, gdy Gozdowski mu oznajmił, iż mieć będzie żądane posłuchanie.
Po odjeździe plenipotenta stary latał jak oszalały; całe życie pracował on na tę chwilę zemsty, której nareszcie spragnione jego usta napić się miały. Pięćdziesiąt lat palił go na twarzy otrzymany policzek; poświęcił się cały zapłaceniu zań; teraz nadeszła chwila, w której szambelan był w ręku jego.
Zembrzyński namyślał się, co począć. Gorączka nim miotała; chciał naprzód przypomnieć starcowi krzywdę wyrządzoną i, dawszy policzek za policzek, ząb za ząb, siąść do powozu i uciec.
Wkrótce rozwaga przyszła, niebezpieczeństwo takiego postępku, nikczemność porwania się na starca bezsilnego, oburzenie, jakie to wywołaćby musiało, strach zemsty powstrzymały gwałtowne pierwsze postanowienie. Zembrzyński powiedział sobie, że mu rzuci w oczy rękawiczkę i, zemściwszy się słowy, odjedzie. Chciał, ażeby szambelan wiedział, iż on całe życie nosił się z myślą zemsty, że dla niej pracował, męczył się, znosił nędzę i że temu tajemnemu prześladowaniu winien był w większej części ruinę swoją i rodziny. Układał plany, jak to ma powiedzieć, jakich użyć wyrazów, lecz wśród snucia projektów na-